Maegashira - The Arctic Stark
Okładka może się kojarzyć z przestrzennym post rockiem. Ale to zmyłka. Muzyka Maegashiry nie ma nic wspólnego z klimatycznym i melancholijnym plumkaniem. Pochodzą z New Jersey, jest ich czterech i grają stoner sludge.
Standardowy zestaw inspiracji. Za rdzeń służą riffy ze szkoły Black Sabbath. Te epickie, które dały początek doom metalowi (początek Ammonia for Sweat) i te bardziej heavy, zagrane w żwawszym tempie (Baggage Claim/Skin Slip). Dorzucić można to tego wpływy southernowe. Gitarzysta Meagashiry ma jednak o wiele gorszą technikę niż starzy mistrzowie. Daje to o sobie znać szczególnie w tych momentach, gdy próbuje wyjść poza prostą formułę motorycznego riffu. Za przykład niech posłuży southernowa solówka w Baggage Claim/Skin Slip, zagrana bez obowiązkowego w takich momentach wyczucia. Do pełni obrazu brakuje już tylko sludgowej surowizny i brudu (Hi from Jersey).
Jako wartość dodaną należy potraktować urozmaicone partie wokalne. Za wszystkie odpowiada jeden człowiek, a więc gardło ma solidne i odporne. Do pielęgnacji używa klasycznych płynów i to słychać na płycie. Oprócz standardowych sludgowych wyziewów i punkowych wrzasków, pojawiają się deathowe growle. Rzecz niezwykła na tym skrawku metalowej muzyki. Warte zapamiętania są również fragmenty, gdzie wokalistę wspierają pozostali członkowie zespołu (Caribou Crossing).
Na koniec czeka na nas dwudziestominutowa kobyła (Back to Ura). Utwór mógł być mocnym zakończeniem, jednak jako całość rozczarowuje. Back to Ura to raczej katalog średnio do siebie pasujących fragmentów i pomysłów, niż przemyślana i dopracowana kompozycja. Kawałek jest długi i pozornie sporo się w nim dzieje. Jest jednak niedopracoway i chaotyczny. Na wierzch wychodzą wszystkie niedostatki muzyków. Kiepska technika nie pozwala rozwinąć pomysłom skrzydeł. W to miejsce dostajemy sztucznie nadymaną objętość za pomocą długich sprzęgnięć, nagłych przerw i wyciszeń, po których pojawiają się czasami ciekawe rozwiązania. Dominuje surowy sludge, ale znajdzie się miejsce na dronowe burczenie, bluesowe zagrywki, stonerowe riffy i eksperymentalne zakończenie w postaci ambientowych efektów dźwiękowych.
Brak oryginalności i własnej tożsamości jest w jakimś stopniu rekompensowany przez luz, z jakim muzycy podchodzą do własnej działalności. To imprezowe granie z piwem w ręku, bez napinki, idealne dla małych i zadymionych sal.
0 komentarze:
Prześlij komentarz